„Dobrzy Rosjanie”. Gdzie ich szukać?

Tłumaczenie: Maciej Orzechowski 

Zachód woli obwiniać o inwazję Rosji na Ukrainę wyłącznie Władimiria Putina. Aby tak było, naród rosyjski musiałby prezentować się trochę lepiej od swojego lidera.

„Ta wojna to wojna Putina” – mówi pewnie z trybuny Bundestagu niemiecki kanclerz Olaf Scholz. To prezydent Rosji, a nie naród rosyjski ponosi winę za pełnowymiarową inwazję, podczas której zginęły tysiące ukraińskich cywili i na razie ani jednego cywila rosyjskiego.

Brytyjski dziennikarz i starszy pracownik naukowy Atlanic Council Ben Judah pisze melancholijny tekst o „Rosji, którą utraciliśmy” oraz o jego rosyjskich przyjaciołach liberałach, z którymi upijał się w moskiewskich barach. Teraz ci przyjaciele ze strachem wysyłają mu wiadomości o tym, że Putin „jednak to zrobił”. I oczywiście, właśnie Putin – według Judaha – jest winny tego, że Rosja została „utracona”, a przyjaciele Judaha zmuszeni uciekać z kraju. Ci liberalni przyjaciele przypominają Judahowi współczesnych dekabrystów, którzy przy odrobinie szczęścia mogliby pokierować Rosję w stronę demokratycznej przyszłości. Judah z fascynacją opowiada o Aleksieju Nawalnym, którego słuchał podczas wiecu na Placu Błotnym w Moskwie, i który oświadczył, że „Rosja będzie wolna”. Coś poszło nie tak.

Z kolei niemiecki PEN Club twierdzi, że uważa za ofiary wojny nawet „oszukanych i zawsze źle wyposażonych żołnierzy rosyjskich, którzy giną, walcząc za fantazje i paranoję Putina”. Nie mniejsze zaniepokojenie Niemców budzą wezwania do nie wyłącznie gospodarczego bojkotu Rosji, ale też kulturalnego, „ponieważ takie posunięcia uderzą nie tylko w zwolenników reżimu, ale też w tych, którzy sprzeciwiają się tyranii Putina i wojnie”. To wszystko, uważają oni, może doprowadzić do porażki ludzkości i triumfu szaleństwa. „Wrogiem jest Putin, a nie Puszkin” – tym cytatem prezesa niemieckiego PEN Clubu Deniza Yücela podsumowano w tejże organizacji burzliwy wybuch humanizmu po niemiecku.

I to nie są pojedyncze stwierdzenia. Po tym, jak na Zachodzie zaczął wygasać szok spowodowany rozpoczęciem przez Rosję największej od 1945 roku wojny w Europie, liczne postaci obojga płci ze wszelkich możliwych sfer – polityki, dziennikarstwa, sztuki i nauki – nagle jednogłośnie zaczęły mówić o tym, że głównym winowajcą krwawej masakry w Ukrainie jest Putin, a w żadnym wypadku nie naród rosyjski, a zwłaszcza liberałowie, naukowcy, artyści, a dla niektórych, jak się okazuje, i żołnierze armii Federacji Rosyjskiej, których tak cynicznie oszukano, że nie mogą oni niczego zrobić i zmuszeni są uczestniczyć w zbrodniach wojennych.

Jednak bez względu na to, czy Scholz nie chce w to wierzyć, większość narodu rosyjskiego popiera agresywną politykę swojego lidera. Według sondażu przeprowadzonego przez CNN w przededniu inwazji połowa Rosjan popiera użycie siły militarnej przeciwko Ukrainie, aby uniemożliwić Ukrainie wstąpienie do NATO. Zaledwie jedna czwarta respondentów wypowiedziała się przeciw temu pomysłowi. Co oczywiste, sondaże przeprowadzone przez rosyjskie instytucje państwowe przedstawiają bardziej przerażające liczby.

Ukraińców, którzy mają krewnych w Rosji, takie liczby nie dziwią. Próby pokazania tym krewnym zdjęć własnych zbombardowanych domów napotykają na opowieści o zaślepieniu ukraińskich rozmówców przez natowską propagandę. I w ten sposób kontakty między bliskim niegdyś ludźmi zazwyczaj urywają się. Jeśli nie masz rosyjskich krewnych, wystarczy kliknąć w Facebooku hasztag #мненестыдно (ros. nie jest mi wstyd) i poczytać, dlaczego tysiącom stosunkowo młodych i progresywnych Rosjan wraz z rzecznikiem prasowym Putina Dimitrijem Pieskowem nie jest wstyd, gdy ich armia zabija Ukraińców. Jednak w żaden sposób nie wpływa to na częstotliwość powtarzania przez zachodnich polityków mantry o winie Putina, a nie o winie narodu rosyjskiego.

Być może sytuacja wśród tak drogich Judahowi rosyjskich liberałów jest trochę lepsza? Jest to mało prawdopodobne. Nawet w swoim tekście brytyjski publicysta pisze, że jego przyjaciele, którzy mieliby poprowadzić Rosję ku świetlanej przyszłości, nie odważą się wymienić imienia Putina, zamieniając je na zaimek „On” (tak, pisany wielką literą), a także nazwać wojny wojną, używając zamiast tego strasznego słowa wstydliwe „to”. „Jednak to zrobił”.

Wspomnianego uprzednio Nawalnego, mimo że jest teraz przeciwny wojnie, bardziej martwi zubożenie obywateli Rosji i zamknięcie Instagramu, a nie fakt, że jego kraj prowadzi agresywną wojnę i dopuszcza się zbrodni wojennych. Wcześniej spokojnie powielał typowe dla oficjalnej propagandy rosyjskiej narracje o Ukraińcach i suwerenności ich państwa. Chyba najbardziej znanym jego wyrażeniem jest porównanie Krymu z kanapką. Według tego opozycyjnego polityka, półwysep pozostanie częścią Rosji i nigdy znowu nie stanie się ukraińskim. Później Nawalny stwierdził, że „nie rozwiąże problemu Krymu”, nawet jeśli sam zostanie prezydentem zamiast Putina. Cóż, tak samo jak Putin, Nawalny uważa Rosjan i Ukraińców za w istocie jeden naród.

Pomimo tego ratować „braci” przed własnymi rodakami liberałowie śpieszą się nie bardzo. Rosyjskie protesty antywojenne nie charakteryzuje ani masowość, ani determinacja. Protesty w zajętym przez Rosjan Chersoniu gromadzą tysiące ludzi, którzy nie boją się wychodzić z ukraińskimi flagami przeciwko rosyjskim czołgom. Natomiast z Rosji nadchodzą nagrania ukazujące ludzi, którzy wychodzą na pojedyncze pikiety z pustymi arkuszami papieru. Ale nawet ich bez żadnego sprzeciwu „pakują” służby mundurowe. A nagranie niewielkiego zgrupowania demonstrantów, którzy milcząco (bo zabrania się krzyczeć) uciekają przed jednym policjantem z pałką, wystarczyło Ukraińcom, by zrozumieli, że oczekiwać ze strony rosyjskich protestów choćby minimalnego nacisku na władze Kremla nie warto. Można odnieść wrażenie, że wśród „niezadowolonej” części ludności o wiele więcej ludzi przejmuje się zablokowaniem Instagramu i nieuniknionym spadkiem poziomu życia w Rosji, niż zbrodniami, jakich dopuściły się i nadal dopuszczają tamtejsze władze. 

Pośrednio świadczy o tym choćby fakt, że Rosjanie są znacznie bardziej wytrwali w ucieczce z kraju niż protestach. Według obrońców praw człowieka z OVD-Info, w związku z wystąpieniami antywojennymi w około 60 miastach Rosji, które miały miejsce 6 marca, zatrzymano około pięciu tysięcy osób. Dla porównania, od początku wojny, według stanu na 7 marca, tylko do Gruzji wyjechało ponad 20 tysięcy obywateli Rosji. Krótko mówiąc, ilość uciekinierów jest nieproporcjonalnie wyższa od ilości ludzi gotowych za swe przekonania zostać wsadzonym do radiowozu. Ta masowa ucieczka rozpoczęła się nie od razu po napaści na Ukrainę, a dopiero kilka dni później, kiedy było wiadomo, że sankcje zadadzą gospodarce rosyjskiej druzgocący cios, a Władimir Putin może ogłosić w kraju stan wojenny i mobilizację. Ani napaść na Gruzję, ani zbrodnie wojenne w Syrii, ani aneksja Krymu i wojna na Donbasie nie wywołały tak gwałtownej chęci opuszczenia ojczyzny i zaprzestania płacenia w niej podatków. 

Nie budzą nadziei i dziennikarze, i media, jakie na Zachodzie zwykło się uważać za „niezależne” i „demokratyczne”. Słynna Meduza, mimo ulokowania własnej redakcji za granicą, nie przestała dodawać do swoich materiałów wzmianki o swoim statusie zagranicznym, nawet wtedy, gdy została w Rosji ostatecznie zablokowana. A „Nowaja gazieta”, której redaktora naczelnego niedawno nagrodzono Pokojową Nagrodą Nobla, z pełnym poszanowaniem wagi tej nagrody ze spokojem ogłosiła, że podporządkuje się decyzji władz o wprowadzeniu cenzury, i usunęła z własnej strony internetowej artykuły o wojnie w Ukrainie. Wygląda na to, że jeśli Duma uchwali ustawę, zgodnie z którą można pisać artykuły, ale po uprzednim zdjęciu kapci, to wszyscy dziennikarze opozycyjni będą ściśle jej przestrzegać, nawet jeśli nikt nie będzie ich widzieć. 

Jednocześnie nawet cherlawy rosyjski ruch antywojenny, który póki co jakoś się manifestuje, jest znacznie bardziej skupiony na sobie niż na szukaniu sposobów zakończenia wojny. Jego hasła w najlepszym przypadku sprowadzają się do abstrakcyjnego „nie dla wojny”, jakby chodziło o klęskę żywiołową, która pojawiła się znikąd i nikt nie jest jej winny. Czasem wydaje się, że jedynym celem akcji jest zrzucenie z siebie odpowiedzialności za zbrodnie, a nie ich zatrzymanie. Mówią, że Putin to nie jest Rosja, a „my jego nie wybraliśmy”. Mimo to głosów nawołujących do odsunięcia od władzy rosyjskiego prezydenta prawie nie ma. Ale i na to jest odpowiedź: „My nie możemy niczego zrobić”. To pragnienie uwolnienia się od odpowiedzialności jest szczególnie widoczne za granicą, gdzie fundacje charytatywne tworzone naprędce przez znanych i mniej znanych Rosjan podkreślają nie to, że zbierają pieniądze dla ukraińskich uchodźców czy na pomoc humanitarną, ale fakt, że robią to „inni”, „lepsi” Rosjanie.

Na próbach uwolnienia się od odpowiedzialności ci „lepsi” Rosjanie nie poprzestają, często podkreślają, że są takimi samymi „ofiarami” własnego reżimu politycznego, jak mieszkańcy zrównanego z ziemią Mariupola. Im też jest ciężko – mogą ich pobić mundurowi, a przez sankcje cierpią tak samo jak wszyscy inni, chociaż znowu podkreślają, że „jego nie wybierali” i „niczego nie mogą zrobić”. Dlatego też uciekają z Rosji, chociaż większość robi to zanim zaczną protestować.

Jednak potrzeba znalezienia „dobrych Rosjan” jest tak wielka, że wielu życzliwym Europejczykom pozwala utożsamiać „ofiary reżimu Putina” z ukraińskimi uchodźcami uciekającymi przed bombardowaniami, ostrzałami, zabójstwami i gwałtami „oszukanych” rosyjskich żołnierzy oraz omawiać wspólne mechanizmy pomocy dla jednych i drugich. 

Co więcej, pewne media zachodnie zaczynają pisać o zagrożeniu „rusofobią” wywołaną przez „wojnę Putina”. Notki prasowe bazują głównie na osobnych relacjach Rosjan, którzy otrzymali „groźby” oraz na oświadczeniach ambasad rosyjskich na ten temat. Nie jest to jednak nowa historia: po każdym nowym agresywnym wybryku Kremla, w odpowiedzi na oskarżania go o łamanie wszelkich możliwych norm prawa międzynarodowego i humanitarnego, rozbrzmiewają kontroskarżenia Rosjan o „szaloną rusofobię” Zachodu. Tak było na przykład podczas aneksji Krymu, na początku wojny na Donbasie i po zestrzeleniu samolotu MH17. Tak jest i teraz. Skarżyć się na rusofobię lubią jednocześnie i Kreml, i jego krytycy, i ci, którzy uważają, że są „poza polityką”.

Obecnie na temat nienawiści do wszystkiego co rosyjskie jednogłośnie zabrali głos wszyscy: od ewidentnie niezrównoważonego szefa Roskosmosu Dmitrija Rogozina po rzekomo szanowanego i dobrze zakorzenionego na Zachodzie Jewgienija Lebiediewa, właściciela brytyjskich dzienników Evening Standard i The Independent, syna rosyjskiego oligarchy i byłego oficera KGB Aleksandra Lebiediewa. Jak zawsze głosy te są dobrze słyszane przez zachodnich dziennikarzy i polityków. Zresztą komu, jeśli nie synowi rosyjskiego kagebisty i oligarchy, któremu pomimo ostrzeżeń własnych tajnych służb brytyjski premier Boris Johnson pomógł zostać członkiem Izby Lordów, mówić o dyskryminacji Rosjan poza granicami ich ojczyzny? A jak brytyjscy dziennikarze mogą nie słyszeć jego słów, jeśli ten „poniżony” Rosjanin jest właścicielem ich dzienników?

Ale nawet na tym tle zachodni humanizm bywa w stanie osiągnąć niezrozumiałe wyżyny, pozwalając współczuć nie tylko liberalnym Rosjanom, których zaciekły protest przeciwko reżimowi ograniczał się do lakonicznego „nie dla wojny” i natychmiastowej ucieczki z kraju, ale także rosyjskim żołnierzom biorącym udział w inwazji na Ukrainę. Jeśli jednak można jeszcze jakoś zrozumieć próbę współczucia umownym rosyjskim opozycjonistom i przeciętnym „niczemu nie winnym obywatelom”, tak krokodyle łzy wylane nad ludźmi, którzy spokojnie przyznają się przed kamerą do otrzymywania rozkazów uderzenia na cele cywilne i ich wykonania, są próbą bycia świętszym od papieża. 

Dlatego na tle wezwań do współczucia rosyjskim Kindersoldaten (niem. „dzieciom-żołnierzom”) nie budzi zdziwienia zaciekły sprzeciw wobec izolacji Rosji pod względem kulturowym, naukowym i sportowym. To jest „ponad polityką”, „pomost między cywilizacjami” i „wojna nie powinna zabijać kultury, nauki, sportu (podkreśl właściwe).” Jedni, jak niemiecki PEN club, mówią o „porażce ludzkości”, drudzy, jak zachodni dziennikarze, o cancel culture.

Ale sympatykom rosyjskiej kultury, nauki i sportu niezwykle trudno jest obronić swój punkt widzenia. Bo sami przedstawiciele tej kultury nagrywają piosenki, w których porównują Rosjan z Żydami w Berlinie w 1940 roku, oraz demonstracyjnie odmawiają zdystansowania się od polityki Putina, rosyjscy rektorzy i zagraniczni studenci wygłaszają zbiorowe apele w obronie wojny, a rosyjscy gimnastycy biorą udział w zawodach międzynarodowych z symbolem „Z”, także niedwuznacznie demonstrując swoje poparcie dla agresji wojskowej wobec Ukrainy. Zachodni intelektualiści bardzo chcieliby oddzielić sztukę, sport i naukę od polityki tam, gdzie byłoby to wygodne, ale Rosjanie po prostu nie dają im takiej szansy.

Ale jeśli współczesne rosyjskie postaci kultury tak często nie spełniają oczekiwań, to chyba nie oznacza to, że można „kanselować” całe rosyjskie dziedzictwo kulturowe? Czy Puszkin na pewno nie jest wrogiem? Tak, na szczęście największy poeta rosyjski już nie będzie w stanie trzymać karabinu i zabijać. Ale w jego wierszu „Oszczercom Rosji” bez wątpienia można usłyszeć te same idee, które teraz, kilka wieków później, głosi rosyjski propagandysta Władimir Sołowjow: poczucie wyższości nad Zachodem i wezwanie do rozpoczęcia wojny przeciwko Zachodowi. Wspominając o jeszcze jednym sztandarowym poecie Iosipie Brodskim, zachodni koneser kultury rosyjskiej raczej nie pomyśli od razu o wierszu „Na niepodległość Ukrainy”. Ale wiersz ten jest warty uwagi. W końcu nie tak wielu noblistom, pozostającym kultowymi dla czytelników z Zachodu, udało się napisać tak imperialistyczne, szowinistyczne dzieło, pełne pogardy i nienawiści wobec ludności dawnej kolonii. Mogę się mylić, ale jest mi znane tylko to jedno. Pominę milczeniem kultową na Zachodzie „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego, który grzebiąc się w głębinach tajemniczej duszy rosyjskiej, bardzo dobrze unaocznił, jak dusza ta może usprawiedliwić we własnych oczach jakąkolwiek najstraszniejszą i najbardziej absurdalną zbrodnię. Wymieniłem tylko najpopularniejsze nazwiska klasyków literatury, dobrze znanych na Zachodzie każdemu, nie zagłębiając się szczegółowo w rosyjską podświadomość. 

Czy w takim razie można „kanselować” kulturę rosyjską? W żadnym wypadku! Należy ją bardzo, ale to bardzo dokładnie badać, aby zrozumieć, w jaki sposób Rosja doszła do etapu, w którym większość jej ludności zgodnie krzyczy, że nie jest jej wstyd, gdy jej wojskowi miażdżą gąsienicami rosyjskich czołgów Ukraińców, których rzekomo chcą uwolnić od „nazistów”. Badać kulturę rosyjską należy krytycznie, a nie udawać egzaltowany nad nią zachwyt za pieniądze szczodrze podrzucone z kieszeni kolejnego rosyjskiego mini-garchy. Nie należy również współpracować z tymi, którzy są gotowi szerzyć wartości mizantropijne pod płaszczykiem wolności wypowiedzi, pluralizmu opinii czy apolityczności. 

Czy można dyskryminować Rosjan tylko za to, że są Rosjanami? Nigdy. Jeśli jednak w czasie masowego mordu dokonanego przez twoich rodaków nie jesteś w stanie go potępić i nazwać rzeczy po imieniu, to nie ma dla ciebie miejsca wśród ludzi cywilizowanych. Jeśli jakaś organizacja rosyjska nie potępiła wojny, nie można z nią utrzymywać relacji. I to nie jest rusofobia, a minimalna odpowiedzialność. 

Czy warto deprecjonować stanowisko tych Rosjan, którzy odważyli się wystąpić przeciwko wojnie i domagają się chociażby złagodzenia jej skutków? Nie, w żadnym razie. Ale nie ma żadnych powodów by nadmiernie zachwycać się i uważać ich za bohaterów, za wyjątkiem tych przypadków, gdy chodzi o poświęcenie swojego życia, zdrowia czy wolności. Sprzeciwianie się niesprawiedliwości, zwłaszcza gdy nic nie grozi naszemu życiu, jest rzeczą normalną.  Pomaganie potrzebującym, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoi rodacy przyczynili się do tułaczki milionów ludzi, jest też czymś normalnym. Warto chwalić takie zachowania, ale egzaltowanie się takimi działaniami to mnie więcej tak, jak cieszenie się z tego, że dorosła i sprawna osoba może samodzielnie korzystać z toalety, sprzątać po sobie i myć ręce. Gdyby większość Rosjan była zdolna do tego, cały świat nie musiałby zastanawiać się, co zrobić z tym całym gównem. 

Czy można winić za wszystko naród rosyjski? Za wszystko może i nie warto. Ale jeśli Putin kłamie i wydaje zbrodnicze rozkazy, a większość Rosjan chętnie go popiera i bez żadnych narzekań te rozkazy wykonuje, to problem na pewno nie dotyczy tylko Putina. Nie chodzi tutaj tylko o żołnierza, który naciska na spust, bo tak mu powiedziano. Chodzi tu też o dziennikarza, który spokojnie zatyka sobie usta, bo tak mu powiedziano. Wolność i odpowiedzialność idą zawsze w parze. Jeśli pozwalasz komuś odebrać swoją wolność, będziesz musiał odpowiadać za uczynki tego, komu ją oddałeś. 

Коментарі